Cała seria tych kosmetyków inspirowana jest starożytnymi władcami. Ja zaprosiłam do swojej łazienki Cesarza Akbara, który zapewnił mi kąpiel z owocami mango.
Cesarz Akbar, był indyjskim władną panującym w XVI wieku. Przez swoją ogromną pasję i miłość, którą darzył mango udało mu się stworzyć ogromną plantację drzewek owocowych w Lakh Bagh. Jak łatwo się domyślić, został dzięki temu rekordzistą w swojej kategorii :)
Ale historii wystarczy :) Najważniejsze myślę jest to, jak żel sprawdza się w codziennym stosowaniu.
Otóż całkiem nieźle. Zapach jest dość intensywny, słodki i całkiem świeży. Podoba mi się o wiele bardziej niż w przypadku opisywanego kiedyś peelingu do ciała Sephory, który też miał pachnieć jak owoce mango, ale okazał się dość chemiczny ( Klik! ).
Konsystencja żelu jest dość rzadka, nie każdemu to może odpowiadać, ale ja stosuje go raczej w trakcie kąpieli niż prysznica więc nie specjalnie mi to przeszkadza. Cesarz Akbar i jego owoce mango nie wysuszają ciała, przez co nie trzeba zaraz po wyjściu z wanny szukać balsamu i w panice wcierać go w przesuszone ciało. Żel myje bardzo dokładnie, jego zapach pozostaje na ciele przez jakiś czas po kąpieli i pięknie wypełnia na długo całą łazienkę.
Co ważne kosmetyki Kings&Queens tak samo jak te wychodzące na rynek pod marką Korres tworzone są w Grecji z naturalnych składników. We wszystkim seriach Kings&Queens znajdziemy wyciąg z owocu granatu, błękitny lotos oraz wyciąg z malachitu. Nie znajdziemy w nich za to parabenów oraz olei mineralnych. Specjalnie ekologiczna raczej nigdy nie byłam, ale miło wiedzieć:)
Przyznaję, że bardzo mi się ten Indyjski Władca spodobał i z pewnością jeszcze po inne żele z tej serii sięgnę.
Znacie markę Kings&Queens?