wtorek, 29 października 2013

Estee Lauder Idealist Pore Minimizing

Idealist od Estee Lauder był moim marzeniem gdy jeszcze nie pracowałam i nie mogłam sobie na niego pozwolić.

Serum ma przede wszystkim za zadanie minimalizować pory. Po 4 tygodniach zapewnia ich zmniejszenie nawet do 69% . Usuwa nagromadzone zanieczyszczenia, wygładza i złuszcza skórę. Dodatkowo walczy z przebarwieniami. Producent zaleca stosowanie dwa razy dziennie pod krem.



Ja mojego Idealisty używam raz dziennie, po porannym oczyszczaniu, przed kremem. Daje mu zawsze jakieś 5 minut na wchłonięcie i paćkam się kolejną warstwą smarowideł ;) Jak do tej pory pięknie współpracuje z każdym, z którym go używam.



Mimo zawartości silikonów, których masa kobiet się boi to serum mi krzywdy nie robi. Przy jego regularnym stosowaniu pory są widocznie mniejsze oraz oczyszczone. Szczególnie widzę to u siebie na policzkach, gdzie przez długi czas z nimi walczyłam.


Jest to jeden z tych kosmetyków, których wydajność zdecydowanie rekompensuje cenę, małe 30 ml opakowanie spokojnie wystarczy na pół roku używania raz dziennie.


Warto dodać, ze opakowanie jest bardzo eleganckie i mimo mojej obsesji dotyczącej chowania wszystkiego co możliwe, gdy czasem zostawię Idealista w porannym pośpiechu na wierzchu, nawet specjalnie mnie nie irytuje ;)


Znacie to serum? Ja na chwilę obecną testuje Lauderkowe serum pod oczy i mimo, ze robię to od niedzieli to juz zaczyna mi sie podobać ;)

P.S
Myślicie już o swojej liście życzeń do Mikołaja?;) Bo ja pisząc ten pod rozpływam sie dzięki Sislejowej maseczce różanej i tej pod oczy i zaczynam w głowie wyliczać swoje marzenia ;)

piątek, 25 października 2013

Elizabeth Arden Hydrating Mask

Miałyście kiedyś kosmetyk, który lubiłyście nie do końca wiedząc za co? Ja mam tak z maseczką
Nawilżającą od Elizabeth Arden. Kupiłam ją kilka miesięcy temu i już nie wyobrażam sobie swojej łazienki bez niej.

Maska ma nawilżać skórę, rozjaśniać ją i podtrzymywać młody wygląd. Producent zaleca trzymanie jej od 5 do 10 minut na twarzy. Maseczka ma postać jasnej, liliowej glinki i bardzo delikatny zapach.

Nakładam ją grubszą warstwą i trzymam około 10 minut. Zmywanie jej woda jest dość problematyczne, ponieważ maseczka delikatnie zastyga, ale mimo to w trakcie zmywania nabiera poślizgu. Najłatwiej jest więc zetrzeć ja wacikiem i dopiero resztę domyć.

Moja cera po 10 minutach z tą maseczką jest nie tylko nawilżona, ale też bardzo świeża i widocznie oczyszczona. Pory są mniej widoczne, skóra ma zdrowy koloryt i po prostu przyjemnie się na nią patrzy w lusterku ;) Z jednej strony to zwykła maseczka nawilżająca, ale z drugiej jej efekty trochę mnie uzależniają.



Zdecydowanie polecam każdemu. Tym bardziej, że można ją kupić w bardzo rozsądnych pieniądzach np na lotniskach. Ja za swoją placilam coś około 50 zł.

Znacie pielęgnację od Elizabeth Arden? Ja przyznam szczerze poza tą maseczką nic nigdy nie miałam, a teraz kusi mnie maska oczyszczająca.

poniedziałek, 21 października 2013

Październikowe nowości

Przyszedł czas na podsumowanie grzeszków października:) Miesiąc się niby jeszcze nie skończył, ale chwilowo kolejnych zakupów nie planuję, więc stwierdzam, że czas się publicznie przyznać do wszystkiego. Zaczynamy:

Pierwszą i jedyna nowością u mnie, jeśli chodzi o kolorówkę jest tusz do rzęs Givenchy Noir Coture. Tak jak sobie obiecałam, z tej części moich zbiorów muszę zdecydowanie część zużyć i przestać gromadzić.

Pojawiło się za to sporo nowej pielęgnacji do twarzy. Przede wszystkim dostałam od mojego najwspanialszego przyszłego męża widoczną poniżej szczoteczkę Clarisonica :D Mam ją od tygodnia, a już stała się moim niezbędnikiem.

Kolejna nowością jest mleczko do demakijażu Clarins'a z gencjaną. Liczę na to, że okaże się lepszym wyborem od opisywanego ostatnio Nuxe.  Zaopatrzyłam się również w wodę termalną Uriage, Serum Estee Lauder Idealiste Pore Minimaizer, Platki łagodzące do oczu Borgese, krem z filtrem 50+ Hydra Solia.
Do wypróbowania kilka róbek (Sampar peeling enzymatyczny, różana maska Sisley, nawilżająca maska Lancaster i serum plus krem Super Aqua Guerlain)

Nie byłabym soba gdybym nie kupiła nic do włosów. Przede wszystkim doszedł do mnie reknstruktor Joico. Do tego udało mi się upolować trzy cudeńka Fekkai, czyli maske do włosów farbowanych, odżywkę ograniczającą puszenie się włosów z hibiskusem oraz preparat Salon Glaze, który nadaje włosom blask jak po farbowaniu. Nie mogłam się oprzec balsamowi do ciala Korres o zapachu śliwki z wanilią, a w gratisie do zakupów dostałam balsam Sephora.



Więcej grzechów nie pamiętam, żadnego nie żałuję :)

Miłego dnia!



piątek, 18 października 2013

Sephora Smoothing Body Scrub Mango

Bardzo lubię Sephorowe peelingi do ciała, w związku z czym nie trudno jest mnie na jakiś nowy namówić. Tak też wpadł w moje ręce ten, o którym będę pisała dziś.

Cała seria tych peelingów ma te same właściwości, różnią się jedynie wersjami zapachowymi. Mnie tym razem skusiła pomarańczowa tubka z napisem mango. Jakiś pozytywny akcent w jesienne wieczory w łazience, jak najbardziej jest pożądany, a tu nawet tubka jest optymistyczna.

Zresztą za te tubki, bardzo te peelingi lubię. Z jednej strony te słoikowe opakowania wyglądają o wiele atrakcyjniej, ale z drugiej używanie podczas kąpieli jest trochę trudniejsze. Nie mają one niestety ogromnej pojemności, bo kupujemy jedynie 140 ml co w przypadku peelingu na specjalnie długo nie starcza, ale z drugiej strony, mamy gwarancję, że dany zapach nam się nie znudzi w połowie opakowania  :)

Zapach w przypadku tej wersji wydaje mi się ładniejszy w tubce. To taka landrynka w wersji mango, słodziutka, aż do bólu zębów. Jednak nałożona na całe ciało (mam wrażenie), traci trochę ten swój urok i jak dla mnie przy dłuższym wąchaniu zamienia się w Vibovit.

Swoje główne zadanie peeling spełnia bardzo dobrze, zdziera wszystko i pozostawia idealnie gładką, zdrowo zaróżowioną skórę oraz delikatny zapach na ciele. Granulki są całkiem ostre, ale nie zbyt duże, więc używanie jest bardzo wygodne. Peeling ma taka galaretkowatą konsystencję i bardzo intensywny, pomarańczowy kolor. Podczas spłukiwania praktycznie się nie pieni, jednak nie trzeba się namęczyć, żeby go z siebie zmyć.



Duży plus za fakt, że w składzie nie zawiera parabenów.




Lubicie Sephorowe peelingi? Ja przy następnej okazji zaopatrzę się chyba w różne wersje jednocześnie, żeby sprawdzić, czy poza zapachem na pewno nie ma żadnej różnicy :) Cena standardowa to 39 zł, ale kiedyś podczas promocji widziałam je nawet za 12 zł więc następnym razem będę korzystać.
Sama zresztą nie wiem, czemu do tej pory nie wpadłam na pomysł, aby zaopatrzyć się w nie podczas promocji zamiast kupować jak jej nie ma. Chyba nie umiem polować na okazję :)



środa, 16 października 2013

Nuxe Lait Demaquillant Confort

Przyznam szczerze, że do chwili zakupu tego mleczka z Nuxe'em nie miałam nic wspólnego. Zresztą, ten akurat zakup był totalnie przypadkowy. Szybkie zakupy w Super Pharm i już.

Mleczko do demakijażu traktuje jako pierwszy etap oczyszczania, zarówno rano jak i wieczorem. Specjalnie dużo zresztą od tego kosmetyku nie wymagam, ma dobrze zmywać, nie podrażniać i być wydajne. Tych trzech podstawowych wymagań Różane Mleczko Nuxe niestety nie spełnia.

Producent obiecuje łagodną pielęgnację skóry wrażliwej, od normalnej, aż po suchą. Mleczko, ma dokładnie usuwać makijaż, bez pozostawienia tłustego filmu. Ma służyć do demakijażu oczu, twarzy i ust, chroniąc jednocześnie przed wysuszeniem, każdej z tych partii naszej twarzy.

A teraz do rzeczy :) Nie powiem, że mnie podrażnia bo bym skłamała. Nie powiem też jednak, że dobrze zmywa makijaż bo skłamałabym tym bardziej. To mleczko do demakijażu nie radzi sobie dobrze, nawet z dziennym makijażem, który jest u mnie bardzo delikatny, a co dopiero z wieczorowym. Ma to też ogromny wpływ na jego tragiczną wydajność. W sumie to przy używaniu płatków, trzeba ich co najmniej 6 zużyć. Zmieniłam więc sposób oczyszczania na tzw. manualne, jednak nawet wtedy dwie pompki mleczka są wymagane. W mojej ocenie to dużo, znam wiele takich, które nawet na cztery miesiące mi wystarczały, a w tym wypadku może półtora miesiąca łącznie będzie.



Krzywdy mi nie zrobiło, podrażnień brak, zapychania też. Jednak kupowałam je w cenie regularnej Super Pharm więc ocena może być trochę krytyczna. Uważam jednak, że 55 zł za to mleczko, to zdecydowanie zbyt dużo. Ja nie polecam, będę szukać dalej ideału:)



Znacie jakieś dobre mleczka?

środa, 9 października 2013

Sampar So Much to Dew Midnight Mask

Dziś szybko i krotko na temat jednego z moich prawdziwych hitów :)

Sampar to marka, obok której bardzo długo krążyłam w Sephorze. Oczywiście, to ciągłe dotykanie i oglądanie sprawiło, że kilka rzeczy ostatecznie kupiłam. Jakby inaczej :)

Jednym ze skarbów, które odkryłam na ich półce jest nawilżająca maseczka na noc. Przyznam szczerze, przede wszystkim w tym wypadku moją uwagę zwróciło opakowanie. Proste, pastelowo różowe, z rysunkiem Paryża. Ktoś to dobrze wymyślił bo w oczy wpada, nie ma co.

Opakowanie jednak najważniejsze nie jest, przejdę więc do samej zawartości. A mianowicie... Maseczka nawilża BOSKO. Musiałam to napisać drukowanymi literami, bo sama się nie spodziewałam, aż takiego efektu. Po kwasach, które nakłada mi moja kosmetyczka, a o których pisałam wczoraj, naturalną rzeczą jest łuszczenie. W tym wypadku dla Sampara to nie problem. Jedna noc z tym cudeńkiem na twarzy i zero suchych skórek, zero ściągnięcia, zero pieczenia. Naprawdę, mało który kosmetyk daje tak odczuwalny i przede wszystkim trwały komfort jak ta maska.



Ja używam jej wedle potrzeb, czyli wtedy gdy potrzebuję potężnej dawki nawilżenia. Czasem kilka dni pod rząd, czasem raz w tygodniu - ale ważne jest to, że bez względu na wybrany sposób efekt na twarzy jest trwały i nawet po jednym użyciu, mam mięciutką buźkę przez kilka dni. Np. do następnego kwaszenia :)

Nie mam zmarszczek, wiec nie jestem w stanie sprawdzić czy ta obietnica producenta zostaje spełniona, ale biorąc od uwagę, jak silnie nawilża zakładam, że z tymi powstającymi ze względu na suchość cery jest w stanie sobie poradzić.

Jedynym jej minusem, jest jak dla mnie zapach - perfumy to to nie są :) Jednak biorąc pod uwagę efekty, kilka minut jestem w stanie wytrzymać.



Producent zaleca nakładanie jej pędzelkiem, otwieramy, odkręcamy i jest :) Ja jednak do końca do tego sposobu nie jestem przekonana więc wyciskam na palec i nakładam dłonią. Od zawsze ten sposób nakładania masek najbardziej mi pasował. Jest higienicznie i nic się nie marnuje we włoskach pędzelka.


Miałyście z Samparem do czynienia? Ja w najbliższej przyszłości jeszcze na temat kilku ich rzeczy z pewnością naskrobię.

wtorek, 8 października 2013

Zabiegi :)

Dziś postanowiłam napisać o bardziej zaawansowanej pielęgnacji, czyli tej, którą wykonujemy w salonach kosmetycznych lub u dermatologów.

Ja mam cerę mieszaną, która zazwyczaj idzie w kierunku suchej. Bardzo mocno o nią dbam w zaciszu domowym, ale nie wyobrażam sobie też pominięcia zabiegów u mojej kosmetyczki. Od jakiegoś czasu regularnie, co dwa tygodnie robię mikrodermabrazję łączoną z kwasem migdałowym. Dodatkowo teraz jeszcze zdecydowałam się na mocniejszą mieszankę różnych kwasów ze względu na bliznę, którą mam na czole i kilka małych przy nosie po przebytej w dzieciństwie ospie. Nie mam pojęcia jak skończy się ta walka, ale po cichu liczę na chociaż minimalnie widoczne efekty. Z drugiej strony, czy jest coś, co poradzi sobie z bliznami... (?)

Samą mikro  uwielbiam za efekt pupci niemowlaka, który daje po każdym zabiegu. Połączenie jej z kwasami rewelacyjnie się w moim przypadku sprawdza i efekt jest o wiele mocniejszy. Buzia jest oczyszczona, pozbawiona zaskórników i ma taki świeży, zdrowy koloryt.

Raz na pól roku chodzę też na oczyszczanie manualne, ktorego szczerze nie znoszę, ale moja cera je uwielbia więc niestety cierpię z bólu - ale efekty są:)

To przerażające, co kobieta jest w stanie zneść tylko po to, żeby ładnie wyglądać... :)

A Wy? Wspieracie swoją domową pielęgnację regularnymi wizytami w salonie kosmetycznym? Może macie jakieś swoje ulubione zabiegi?




sobota, 5 października 2013

Frederic Fekkai Protein RX Reperative Treatment Mask

Włosy... To moja prawdziwa Pięta Achillesowa. Całe życie o nie dbam, staram się, wpadam na coraz to nowsze pomysły pielęgnacyjne i jak to w życiu raz jest lepiej, raz jest gorzej. Jednak kilka swoich prawdziwych hitów mam i dziś chciałabym napisać właśnie o jednym z nich, masce do włosów Fekkai Protein RX.

Co obiecuje producent?
Maska przede wszystkim ma zapobiegać łamaniu się włosów, ułatwiać ich układanie i nawilżać. Do stosowania 1-2 razy w tygodniu w formie odżywiającej kuracji.

Jak to wygląda w rzeczywistości?
Maseczka do włosów Frederic Fekkai Protein RX to jest mój mistrz, jeśli chodzi o maski do włosów. Najlepsza jaką kiedykolwiek miałam, gęsta, kremowa o bydyniowym zapachu, sprawia, że używanie jest łatwe i wyjątkowo przyjemne. Dzięki konsystencji i temu, że nie spływa z włosów jest bardzo wydajna. Ja swoje opakowanie mam od kwietnia tego roku i myślę, że przy używaniu raz w tygodniu spokojnie do końca roku jeszcze ze mną będzie.

Efekty używania Protein RX są na moich włosach widoczne gołym okiem. Jeszcze kilka miesięcy temu nie byłam w stanie zapuścić włosów dłuższych niż do ramion. Dziś sięgają do łopatek, są wyraźnie wzmocnione i co ważne nie kruszą się tak jak dawniej co prawdopodobnie ma największy wpływ na ich obecną długość. Oczywiście dodatkowo zyskały też na objętości i tym, że o wiele łatwiej się układają co dla mnie jest bardzo ważne bo nie jestem ogromnym fanem zajmującej wiele czasu stylizacji. Lubię nie mając rano czasu wysuszyć włosy i w razie czego po prostu wyjść, a dłuższe stosowanie tej maski zapewnia to w gratisie od Fekkai :)


Strasznie jestem niepocieszona faktem, że w każdej Sephorze informują mnie teraz, że marka zostanie wycofana z naszego rynku. Nie mam pojęcia czym zastąpię Fekkai po skończeniu swoich zachomikowanych zapasów, które ostatnio robię jak szalona, ale chyba na ten moment nawet nie chcę o tym myśleć. Na chwilę obecną na szczęście ilość ich kosmetyków, które posiadam pozwala mi spokojnie zastanowić się nad tym co dalej :) Nie wiem, czy będę szukać, czy może znajdę jakiegoś godnego następcę.

A Wy? Znacie Fekkai? Macie jakieś inne marki do włosów, które są Waszym hitem? Czy może jesteście w grupie szczęśliwych o mocnych, bezproblemowych włosach?

piątek, 4 października 2013

Lancome Hydra Zen Neurocalm

Dziewięć - dziesięć godzin dziennie spędzam w klimatyzowanych pomieszczeniach ze względu na pracę. Pod względem zdrowotnym, fanem tego urządzenia nie jestem. Moja cera też nie do końca. Mimo, że na co dzień za bardzo tego nie widzę, to wystarczy kilka dni spędzonych na urlopie, czy nawet jakiś dłuższy weekend i pory stają się zupełnie nie widoczne, a policzki nie są na koniec dnia ściągnięte.

Gdy już dostrzegłam wszystkie te zależności stwierdziłam, że muszę mieć krem tzw. codzienny, który chociaż trochę złagodzi wszystkie negatywne czynniki, w których chcąc nie chcąc przebywać muszę. Ostatecznie wybór padł na Lancome Hydra Zen Neurocalm do skóry suchej.


Co obiecuje producent?
Krem przede wszystkim ma koić podrażnienia, przynosić ulgę suchej, napiętej skórze. Dodatkowo nawilża i sprawia, że cera jest promienna i pełna blasku.Chroni skórę przed stresem.

Jak to wygląda w rzeczywistości?
Szału nie ma, ale ja bardzo polubiłam ten krem. Używam go w dniach, w których idę do pracy czyli od poniedziałku do piątku. Moja tzw. weekendowa pielęgnacja go nie uwzględnia bo czynniki stresogenne dla mojej skóry są wtedy wykluczone :)
Mimo, że wg. zaleceń producenta wersja, którą posiadam przeznaczona jest do skóry suchej, to na mojej mieszanej sprawdza się rewelacyjnie. Od rana do wieczora zapewnia mi komfort nawilżonej twarzy i dobrze współgra z wszystkimi podkładami, które posiadam. Nie nabłyszcza też specjalnie, więc łatwo jest go nawet zmatowić samym pudrem, w przypadku gdy wstanie się zbyt późno i nie ma czasu na pełny poranny make-up. Przy wieczornym demakijażu można zobaczyć wyrównany koloryt skóry, bez ewentualnych podrażnień czy krytycznie rozszerzonych porów. Krem nie zapycha, nie powoduje niespodzianek i pozostawia skórę mięciutką i naprawdę nawilżoną.


Samo opakowanie jest masywne, słoiczek jest ciężki, biało różowy. Mieści w sobie 50 ml kremu o przyjemnej, lekkiej, ale gęstej masełkowatej konsystencji. Bardzo przyjemnie się przez to rozprowadza. Krem nie wałkuję się nakładany na serum. Nałożony na niego filt i podkład dobrze się trzymają. Ma piekny, bardzo delikatny zapach i jest baaardzo wydajny. Używam go od lipca 5 razy w tygodniu i widzicie ile pozostało w słoiczku. Starczy mi chyba na dobre pół roku używania.

Pozostanie ze mną z pewnością na dłużej, chociaż już łagodząca Carita czeka na testy w kolejce:) Hydra Zen w wersji, którą ja posiadam nadaje się raczej do skór bezproblemowych, wymagających jedynie dobrego nawilżenia i złagodzenia. Wydaje mi się, że w bardziej wymagających sytuacjach może się niestety nie sprawdzić bo cudów ten krem nie zrobi.

Używacie kremów, które mają ochronić skórę przed czynnikami typu klimatyzacja? Czy może tego typu rzeczy, nie wpływają na kondycję Waszej cery?

Można go oczywiście kupić w Sephorze czy Duglasie, ale ja swój akurat kupiłam w bardzo atrakcyjnej cenie 129,99 PLN w jednej z internetowych perfumerii więc warto poprzeglądać np. ceneo :)

czwartek, 3 października 2013

Clarins Huile Santal



Olejek Clarinsa jest przez wiele osób uwielbiany, jest też cała masa tych, którzy nie widzą żadnego efektu. Ja bardzo długo byłam pomiędzy tymi dwiema stronami, aż ostatecznie przesunęłam się na tą pierwszą. 

Zaczynając od obietnic producenta:
Olejek ma koić, nawilżać, wyrównywać koloryt, wzmacniać naczynka krwionośne i zapobiegać odwodnieniu skóry. Zawarte są w nim same naturalne olejki, które pielęgnują skórę i dodatkowo jeszcze działają aromaterapeutycznie. 

Jak to wygląda w mojej ocenie?
Po kilku miesiącach stosowania, stwierdzam, że obietnice zostały spełnione. Przyznaję, że początkowo zupełnie działania nie widziałam (ale też widzieć nie mogłam, bo żadnego ukojenia ani złagodzenia nie było mi trzeba :)). Jednak, od jakiegoś czasu regularnie robię mikrodermabrazję i kwasy u kosmetyczki, przez co coś, co złagodzi nagle stało się w mojej codziennej, wieczornej pielęgnacji wyjątkowo potrzebne - tak własnie odkryłam olejek Clarinsa na nowo.


Copyright © 2014 Kosmetyczka Pełna Cudów

Distributed By Blogger Templates | Designed By Darmowe dodatki na blogi